sobota, 26 lipca 2014

Inspekcja

Ichimaru(Akihiro),Kekko,Cleo(Kirsa),Kazumi,Yasuo,Talon

 Nastał dzień w którym rada przyjdzie na inspekcję naszej nowej gildii.Była godzina 14 słońce w zenicie czekaliśmy w budynku.
-A więc przyjmujemy imiona tak: Ja będę Ichimaru,Kekko pozostanie Kekko,Kirsa to Cleo,Kazumi to Kazumi,a Yasuo to Yasuo pasuje ? spytałem czy podobają im się ich nowe imiona.Wszyscy przytaknęli głową.Pozostała jeszcze kwestia Mistrza a więc poprosiliśmy by ktoś z sojuszu Mrocznych Gildii nam pomógł i przybył właśnie nasz Mistrz a jest nim Talon(tak,naprawdę) nagle usłyszałem pukanie do drzwi wszyscy ubraliśmy swoje płaszczę oraz hełmy i podeszliśmy do drzwi.Otworzyłem je a przed nami stanęło 4 radnych.
 -Gildia The Legion tak ? -spytał patrząc w kartkę papieru który trzymał na podkładce i długopisem zaznaczył.
-Tak,tak zapraszamy czekaliśmy na was -powiedziałem kłaniając się 
-A więc tak to jest wasz budynek gildyjny tak ? -zapytał rozglądając się po pomieszczeniu był to parter.
-Jak widać jakoś udało nam się zorganizować taki o to budyneczek -odparłem uśmiechając się (widział to bo usta mam odkryte) popatrzył jeszcze przez chwilkę i zaznaczył coś długopisem na kartce.
-Nie boicie się ataków ze strony Nightshade ? mają siedzibę po drugiej stronie miasta -zapytał radny patrząc na mnie.
  -Zmusiliśmy ich do paktu o nieagresji,zobaczyli nas kiedyś w akcji bo kiedyś byliśmy tylko grupą i się przestraszyli także nie powinniśmy obawiać się ataków -powiedział odważnym głosem Talon 
-Ty jesteś Mistrzem Gildii tak ? -popatrzył na niego,on jako jedyny był normalny tylko dokupił sobie płaszcz ale maski nie potrzebował.
-Tak,chcemy dołączyć do Wielkich Igrzysk Magicznych a jesteśmy dość silni chociaż jest nas tylko szóstka -odparł,zaśmiał się i podrapał z tyłu głowy.
-A więc proszę podać mi imiona członków twojej gildii -zwrócił się do niego.
-To będzie tak: Talon czyli ja założyciel i Mistrz gildii,dalej jest Ichimaru (wskazał na mnie palcem),Cleo (wskazał na Kirsę),Yasuo(wskazał na Yasuo),Kekko(wskazał na Kekko) no i Kazumi(wskazał na Kazumiego),całkiem zgrana z nas ekipa -powiedział to z uśmiechem na twarzy.Jego gra autorska to mistrzostwo,radny popatrzył jeszcze przez chwilę na nas.
-Chwileczkę a gdzie macie logo gildii ? -zapytał.Wszyscy podnieśliśmy koszulki do góry a dokładnie na sercu widniało logo naszej gildii.
   Popatrzył parę sekund po czym przytaknął i zapisał znowu coś na karcie.
-I jak inspekcja się udała ?-spytałem lekko zaciekawiony
-Tak,będziecie mogli wystartować w Wielkich Igrzyskach Magicznych od teraz jesteście oficjalną gildią,tylko nie naróbcie nam takich szkód jak Fairy Tail bo będziecie karani jak oni -uśmiechnął się i wystawił rękę do Talona.
-Miło mi było was gościć,dziękuję nie będziemy się zachowywać jak oni, to jest śmieciowa gildia że tak powiem -uśmiechnął się i uścisnął dłoń radnemu po czym ją puścił.
-Hah, już was lubię dzieciaki a więc my się już zbieramy ..do widzenia miłego dnia życzę -uśmiechnął się i wyszedł.
-Niemiłego dnia życzę -powiedziałem to po cichu żeby nie usłyszał, -Jest lepiej niż myślałem nikt się nawet nie zorientował hah .... już nie długo Fairy Tail a spotkamy się na arenie i wtedy pokażemy wam nasze prawdziwe obliczę a później was zniszczymy ....- powiedziałem po czym zamknąłem drzwi i odwróciłem się do reszty.     

Najlepszy prezent ever.

Emily,Ethan


- Boże jak ja się nudzę.- powiedziałam patrząc na pustą gildię - Tylko ja nie poszłam na misję?- spytałam samą siebie - I na dodatek jest za gorąco!- mruknęłam.

-Często mówisz sama do siebie?-uśmiechnąłem się do niej lekko.
-Ethan! Ty też zostałeś?
-Najwyraźniej-westchnąłem.-Chcesz iść ze mną na misje?
Dziewczyna energicznie pokiwała głową i ruszyła ze mną do tablicy z zadaniami.Nic nie rzuciło mi się w oczy ale Emily od razu dostrzegła misje,która przypadła jej do gustu.


- Ja chcę to!- krzyknęłam zrywając ogłoszenie z tablicy. Postawiłam Ethan'owi pod nos misję o pomocy na farmie - Może być fajnie!- zaśmiałam się.

-Farma?-uniosłem brew.-Co do tego to nie...Mam złe wspomnienia...
-Ty zawsze masz złe wspomnienia...
-Dużo przeżyłem-uśmiechnąłem się.
-A może to!-dziewczyna zdjęła kolejne ogłoszenie z tablicy.Szczerzyła zęby a oczy aż jej błyszczały.
-Co mamy zrobić?-spytałem.

- Pomoc w warsztacie.- uśmiechnęłam się przebiegle nie mówiąc o szczegółach.

-Warsztat? Czemu nie!-uśmiechnąłem się.
-Idziemy!-krzyknęła dziewczyna i złapała mnie z nadgarstek.W biegu zarzuciłem swój plecak na ramię i pobiegliśmy na stację.Po paru minutach pociąg już był.Wsiedliśmy do niego i zajęliśmy miejsca.Emily uśmiech nie schodził z twarzy.
-Tak się cieszysz że będziesz pracować w warsztacie?-zaśmiałem się.
-Powiedzmy...-uśmiechnęła się tajemniczo.
Oj.

- To jest warsztat tkacki.- zaśmiałam się. Uwielbiam wkręcić innych - Wiesz, taki gdzie się szyję ubrania.

-Oh..Ale ja nigdy nie szyłem-podrapałem się po głowie.-Trudne to?
-Niezbyt-uśmiechnęła się.-Nauczę Cię.
Skinąłem głową i skierowałem wzrok na okno.Nadal staliśmy na stacji.Długo nie byłem na prawdziwej misji! To znaczy na misji,która nie skończyła by się katastrofą.Emily wyglądała podobnie.Widać że już nie mogła się doczekać.Uśmiechnąłem się sam do siebie i pociąg ruszył.


Po niedługim czasie dojechaliśmy na miejsce. Wyszliśmy z pociągu i poszliśmy w kierunku warsztatu.
- Tylko się nie po kuj. Jedna z pracowniczek się boi krwi.- mruknęłam - Tak, byłam tu już kiedyś na misji.-uśmiechnęłam się.




-Nie chcę szyć...-mruknąłem.-Jestem facetem.Myślałem że będziemy pracować przy motorach czy coś...
-Trudno-wzruszyła ramionami a ja zobaczyłem dziwny błysk w jej oku.
-Mhm...



- Się dałeś nabrać.- wybuchłam śmiechem gdy dotarliśmy na miejsce - Serio myślałeś, że będziemy szyć?- zaśmiałam się ciągnąc go do środka.


Odetchnąłem głęboko.
-Pierwszy raz tak się ciesze że ktoś mi zrobił żart.-uśmiechnąłem się.
-Ale miałeś minę!-krzyknęła.
-Tak,tak...To co? Jednak będziemy pracować przy motoryzacji?



- Tsak.- uśmiechnęłam się - Raczej jak na farmę nie chciałeś to do szwalni tym bardziej.- pokazałam mu język - Dzień Dobry!- krzyknęłam do jakiegoś mężczyzny pracującego przy motorze - My z Fairy Tail.


Mężczyzna pracował przy pięknym harley'u.Był łysy a chusta zasłaniała mu usta.Człowiek ściągnął ją i uśmiechnął się lekko.
-Dobry,kupiłem nowe cudeńko ale potrzebuje pomocy.-powiedział niskim głosem.-Muszę jeszcze skończy yamahe,a pewien klient kazał mi go naprawić-wskazał motor,przy którym pracował.


- Dobrze.- uśmiechnęłam się i pociągnęłam Ethan'a w stronę motoru. Kucnęłam przy nim myśląc od czego zacząć - Od czego zaczynamy?- spytałam po chwili Ethan'a.


Zastanowiłem się przez chwilę.
-Powinniśmy najpierw sprawdzić jaki jest problem-mruknąłem.Podszedłem do motoru i zacząłem majstrować.Różowo włosa przyglądała się temu i podawała mi narzędzia.
-Wiem w czym jest problem-mruknąłem i wstałem.-Trzeba wymienić płyn hamulcowy.Rany...I tyle zachodu o to?



- Ale przynajmniej nagroda jest fajna.- mruknęłam szukając płynu. Po chwili znalazłam go i podałam Ethan'owi który wlał go do maszyny.


-A jaka jest nagroda?-wziąłem szmatkę i wytarłem ręce od smaru.
-Nie mówiłam Ci?-mruknęła?
-Niee...



- Motor.- uśmiechnęłam się - Dlatego ją wzięłam.


-Motor?-moje oczy zaświeciły się.-Taki...Na własność?
-No raczej!-dziewczyna się zaśmiała.Otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na nią.
-I co zamierzasz z nim zrobi
ć?



- Ty go weźmiesz.- uśmiechnęłam się - Tata by mnie zabił gdybym motor do domu przyprowadziła...- mruknęłam.


Uśmiech pojawił mi się na twarzy.
-Emily!-krzyknąłem i uściskałem dziewczynę mocno.-Mam ochotę Cię pocałować!
-Hej,hej!-zaśmiała się.-Postaw mnie na ziemi!
Nawet nie zauważyłem że podczas uścisku podniosłem ją do góry.



Gdy Ethan odstawił mnie na ziemię poszłam do tego mechanika przy Harley'u.
- My już skończyliśmy.- zaśmiałam się.



Stałem obok Emily a moje oczy błyszczały jak nigdy dotąd.Uśmiech sam pchał mi się na usta.
-Szybko się uporaliście-uśmiechnął się.
-Tobyłonaprawdęłatwepszepana!-krzyknąłem tak szybko że nikt nie zrozumiał.
-Czekaj co ty...A nie ważne...



- Chyba powiedział: To było naprawdę łatwe psze pana!- zaśmiałam się - Trzeba było tylko płyn dolać.


-Ah rozumiem-odpowiedział mężczyzna.-No cóż umowa to umowa o to wasz motor.
Wskazał nowiutki motor.
-Tylko czy wy umiecie na nim jeździć? Musicie uważać na...
Ale ja już go nie słuchałem.Wsiadłem na motor i wyczekującą patrzałem w stronę dziewczyny.
-Emily! No chodź! Chcę się przejechać!
-Tak,tak...



Usiadłam za granatowowłosym przytulając się do jego pleców.
- Będzie zabawnie.- powiedziałam - Jedź.-krzyknęłam radośnie.



Zrobiłem to co poleciła mi dziewczyna.Wcisnąłem gaz.Wyskoczyliśmy z warsztatu z hukiem.Wiatr rozwiał moje włosy i chłostał po twarzy.Uśmiech nie schodził mi z ust.Usłyszałem cichy śmiech z tyłu Emily.
-Ola
ć pociąg! Jedziemy tym cudeńkiem!-krzyknąłem i przyśpieszyłem.


- Jedziemy! - krzyknęłam radośnie. Po niedługim czasie byliśmy pod gildią. Prze drwi wyleciał mój tata. Dosłownie. Wujek Gray go wykopał.- Kurwa.
- Emily?Co robisz na tym motorze?- spytał - Ethan...- spojrzał na niego morderczym wzrokiem.



-Dzień dobry wujku Natsu-mruknąłem i przeszedł mnie dreszcz.
-Co ty zrobiłeś mojej córce!?-krzyknął.
-Tato!-Emily uśmiechnęła się słodko do niego.-Nic nie zrobił po prostu dostaliśmy motor za wykonanie zadania.
-Mhm...-Natsu spojrzał na mnie nie ufnie.-Dobra wracamy do domu...
Gdy odeszli już na tyle daleko żeby mnie nie usłyszeć wypuściłem powietrze z płuc.
-Rany...


Oszustwo dla jednego uśmiechu


Mamoru • Kira 

- Ethan-chan… - mruknąłem do siebie leżąc na łóżku, siedząc w swoim pięknym śnie. Przytulam się do poduszki i zaczynam robić dziubek, aby ją pocałować. Oczywiście wszystko niekontrolowane, lecz w moim śnie wszystko pod moją władzą. Jeszcze trochę, a skradnę jemu całusa. Parę nędznych milimetrów… - Aaaaaaa! – Zerwałem się do siadu z krzykiem, czując, że jestem cały mokry. Krople wody spływają z moich włosów, jak i skóry. Wilgotna kołdra i piżama – składająca się jedynie z majtek. Przejechałem dłonią po twarzy, aby  przylepione do mnie włosy, zaczesać do tyłu. Spojrzałem w bok i zobaczyłem tego zgreda z niebieską miską w dłoni. Już na dzień dobry spiorunowałem go wzrokiem, również się irytując, gdyż jego bezczelny uśmiech na twarzy był nie do zniesienia.
- Wstała już śpiąca królewna?
Zapytał się, chowając miskę pod pachę, podchodząc do okna, aby odsłonić firanki. Słońce, które również było dla mnie cholernie miłe. Raziło mnie okropnie w oczy. Jęknąłem niezadowolony i padłem na mokre łóżko bezwładnie, aby schować się pod kołdrą. Mówiłem coś pod nosem, ale najprawdopodobniej mnie nie zrozumiał, gdyż jego reakcja była taka…
- Co tam pierdzielisz? – zmarszczył czoło, łapiąc za moją kołdrę i jednym zwinnym ruchem, ściągnąwszy  ją ze mnie, ułożył ją sobie na rękach jak świeżo ściągany obrus ze sznurku.
Ja jedynie ponownie rzuciłem mu srogie spojrzenie. Wstałem z łóżka, drapiąc się po tyłku oraz ziewając głośno, przykładając pięść do ust. – Idź na dół. Matka zrobiła śniadanie.
Powiadomił mnie ojciec, gdy wchodziłem do swojej łazienki, aby się umyć… Chociaż prysznic już miałem. Góra 10 minut i już wyszedłem z pomieszczenia, aby zaraz schodzić na śniadanie. Wiecie. Mieszkam na strychu, więc dwa piętra niżej muszę zejść. Pociągnąłem nosem, a moje uszy się zatrzęsły. Zapach naleśników. Klasnąłem w dłonie i wbiłem do kuchni.
- Naleśniki!
Popatrzałam na tego idiotę, który zakłócił mi zjadanie naleśnika. Czym tu się cieszyć? Ja nigdy nie zrozumiem Mamoru…
- Co się cieszysz? - zapytałam mojego brata. - To tylko naleśniki…- dodałam, w końcu nie dodając, że czegoś mi brakuje, bo matka by się oburzyła i zaczęła się pytać czego. Nikt nie wie, że po niej odziedziczyłam nie tylko wygląd. Po co im to wiedzieć? W dodatku od razu zaczęliby gadać, że jestem za młoda… Bla, bla, bla…
- Dla Ciebie to tylko naleśniki, ale dla mnie – położyłem dłoń do klatki piersiowej, stawiając kroki w stronę stołu – dla mnie, to jest klucz do pełnego żołądka!
Ogłosiłem swoją zajebiście, beznadziejną przemowę i usiadłem przy stole. Złączyłem dłonie i krzyknąłem bez energii krótkie ,,Itadakimasu”, aby zaraz zabrać się za jedzenie. Żułem sobie leniwie jak koza i obserwowałem mojego ojca, który rozmawiał o czymś z mamą. Chyba coś tam Esteban…Bla bla… Bleee… Przeszedł mnie dreszcz, a śniadanie już gorzej smakowało, gdy przypomniał mi się ten przydupas Esteban. Jak ja go nienawidzę. Zwraca mi prawie ciągle uwagę jak moja… matka! Nie no! Cana, nawet tak czepialska nie jest. Wziąłem wielki wdech i przewróciłem oczami, próbując zapomnieć o tej osobie. Zjadłem jakieś parę naleśników i zaraz wstałem od stołu z zamiarem pójścia na miasto.
- Ej, ej, ej! – Uderzyła otwartą dłonią w stół, aż naczynia podskoczyły. Zatrzymałem się i przez ramię spojrzałem na moją złą mamę. – Talerz i kultura.
Od razu wiedziałem o co jej chodzi i ponownie przewróciłem oczami. Złapałem za talerz i podziękowałem za posiłek. Naczynie odłożyłem do zlewu, aby zaraz chwycić za gąbkę i umyć. Gwiżdżąc sobie, myłem w rytmie ,,śpiewanej” melodii, gdy skończyłem, matka podeszła do mnie z chochlą i sprawdziła czy dobrze umyłem. Jak postanowiła, iż jest wspaniale, byłem wolny. Wyszedłem sobie na miasto, oczywiście mój ruch bezwarunkowy, czyli zakładanie rąk za tył głowy i tak podróżowałem po mieście.  Mamy ranek, więc może potrenujemy dzisiaj? Nie, nie chce mi się, po za tym wczoraj ćwiczyłem i żadnych skutków nie ma. Bez sensu! Staram się, a moje końcowe wyniki są jak zawsze, czyli bez zmian! Zmyśli wyrwało mnie uderzenie w kolana, lecz nie tak silne, abym miał się łamać na pół czy coś. Zjechałem wzrokiem na dół i zobaczyłem małego chłopca, któremu lecą łzy z oczu. Spoglądał na mnie jak na rzecz z nadzieją. Ściągnąłem brwi, aby zaraz przykucnąć.
- Co się stało?
Zapytałem, wycierając dłonią jego policzki od cieczy, ale zaraz znowu były wilgotne. Sięgnąłem po chusteczkę, aby wytrzeć mu dokładnie.
- Bo-o-o-o… - jąkał się straszliwie, co mnie irytowało – ja-a-a się baw-w-wiłem…
- Uspokój się wpierw! – Krzyknąłem, gdy ten ciągle gadał na kilku wdechach, przeraził się mnie i zaczął mocniej płakać. Poczułem, że mam mocno przysrane i jak tutaj wparuje jakaś matka z XXXXL biustem, to będę mógł zbierać swoje kości po ziemi. – Ciiii! Ciiii! Uspokój się! Proszę Cię! – Uniosłem dłonie, poruszając palcami, aby go uspokoić, ale ten za żadne Chiny nie chciał. Popatrzyłem w prawo i lewo, szukając wskazówki i mój wzrok utkwił na panu z balonami. – Kupię Ci balon jak przestaniesz płakać! – Zaproponowałem układ, a ten od razu zatrzymał swój płacz. Spojrzał na mnie czy, aby na pewno. – Stoi?
- Hai! – Krzyknął z uśmiechem na twarzy. Podniosłem się i złapałem go za dłoń, podszedłem z nim do sklepikarza.
- Który?
Spytałem, a chłopakowi świeciły oczy, jego wzrok co chwile zmieniał kierunek z jednego balonu do drugiego, aż zdecydował się z kształtem krokodyla. Zapłaciłem, a chłopak już ściskał sznurek od zabawki z podkową na twarzy.
- Dziękuje panu!
Krzyknął z podziękowaniem, a ja lekko się uśmiechnąłem, drapiąc w tył głowy.
- Ej no, ej no. Nie musisz mi mówić na pan… Możemy przyjść od razu na ,,TY”.
- ,,TY”?
Skręcił główkę z niezrozumieniem, a ja jedynie westchnąłem, kręcąc głową, że już nie ważne.
- Więc. Bawiłeś się… i co się dalej stało?
Wznowiłem temat, kładąc dłonie na kolana i pochylając się lekko nad nim. Zauważyłem, że od razu oczy mu się zaszkliły na to wspomnienie. Pogroziłem placem, że jak jeszcze raz będzie płakać, to mu zabiorę balon. Natychmiastowo obwiązał sznurek wokół swojego nadgarstka na znak, że jest JEGO i tylko JEGO balon.
- Bawiłem się i… Moja ulubiona zabawka została zabrana przez tam tych panów…
Wskazał mi na bar z otwartymi drzwiami. Nie musiałem nawet podchodzić, gdyż stąd rzuciła mi się w oczy grupka dobrze zbudowanych mężczyzn. Grali w karty. Uśmiechnąłem się tryumfalnie, poczochrałem dłonią chłopca po głowie i rzekłem.
- Poczekaj tutaj. Zaraz go dostaniesz z powrotem. – Sięgnąłem po talię, aby zaraz nią tasować robiąc różne szlaczki w powietrzu. – Witam panów. Ładny mamy dzionek.
Podkowa na mojej twarzy ciągle nie znikała, ale jak popatrzyli na mnie, od razu poczułem zimny pot na sobie. Spokojnie, spokojnie… Dasz radę!
- Dzionek…? Mamy po południe
Odparł jeden z nich. Gruby głos, tak samo jak talia. Czarne włosy, blizny na twarzy, kanciasta twarz oraz te tatuaże. Przełknąłem głośno ślinę. Kątem oka spojrzałem na zegarek. 16:33. Musiałem chyba spać do 14 skoro mój ojciec budził mnie wodą…
- Hehehe… - zaśmiałem się sztucznie, będąc przerażony wewnętrznie. – Sprawdzałem Cię tylko! Do rzeczy! – Szybko chce zmienić temat, podchodząc do nich i przykuwając do siebie uwagę położyłem talię kart na stół. – Co wy na to, aby zagrać?
- Zakład?
Spytali się chórem wiedząc od razu, że czegoś wymagam po wygranej. Podniosłem kąciki ust, aby pokazać im moją pewność siebie.
- Jeżeli wygram. Chce tego misia. – Machnąłem głową, wskazując na maskotkę służącą jako poduszkę pod szyję jednemu z nich. – A jak przegram. – Sięgnąłem po mieszek i rzuciłem go na stół. – Zgarniecie 100 000 kryształów.
Skłamałem. Ledwo 10 000 tam jest, ale tak jak myślałem. Uwierzyli mi i nawet nie wiem kiedy posadzili mnie przy stole.
- W co gramy?
Zapytał się ostro mężczyzna z chustą na głowie i papierosem w ustach. Położył swoją nadmuchaną łapę na stół i groźny wzrok skupił na mnie. Ja oczywiście, zewnętrzna oaza spokoju, a nawet kombinator, lecz w środku czułem, że zaraz zrobią mi wykład : Jak nie zwracać się do podejrzanych ludzi. Czy coś w tym stylu… Złapałem za talię.
- Świntucha, Piotrusia, Wojna, Pok…
- Poker!
Krzyknęli równocześnie i uderzyli pięściami o stół synchronicznie. Lekko podskoczyłem, ale zaraz zacząłem tasować karty, aby zaraz je rozdać po pięć na każdą osobę. Uniosłem swoje karty, aby schować swoje usta, a móc ich obserwować wzrokiem. Jest ich trójka. Mają 80% szansy, że zemną wygrają. 15% to moje cholerne szczęście, które może sprawić, że będą mieli strasznie chujowe karty, ale reszta procentów to… Moja moc oszukiwania. J, J, A, K, Q. Tak się prezentowały moje karty. Podrapałem się w kark, wyciągając zza kołnierza jedną kartę i szybko schowałem do rękawa. Rozglądnąłem się. Nikt nie widział. Zbyt mocno skupieni na swoich strategiach. Chrząknąłem i oddałem Damę, a do niej przyczepiłem Króla.
- Wymieniam jedną. – Kłamstwo, kłamstwo! Pójdę do piekła! Ale co zrobić? Chce odzyskać tą zabawkę dla dziecka, a karty to mój żywioł, więc, nawet przy tasowaniu wiem, gdzie która leży. Sięgając do talii i łapiąc jedną, szybko wsunąłem tą z rękawa. Zerknąłem na dłonie i podniosłem delikatnie lewy kącik ust. Dziwni Typkowie, również zmienili karty i spojrzeli na mnie. – To co? – Uśmiechnąłem się słodko. – Kto pierwszy?
- Ty!
Przytaknąłem i rzuciłem karty na stół.
- Full! – Oświadczyłem i obserwowałem ich twarze, które widząc moje zwycięstwo wkurzyli się mocno. Cali czerwoni na twarzy z wielką niechęcią oddali mi pluszaka. Ja wstałem od stołu, rzucając krótkie : ,,Zaraz wracam”, aby pójść oddać zgubę. – Proszę. – Podałem do rąk chłopczykowi jego przynależność. Uśmiechnąłem się, gdy jego oczy i jak usta wywijały się w różne pozytywne uczucia.
- Dziękuje, dziękuje, dziękuje panu!
Przytulił się do moich nóg, a ja lekko zaskoczony zrobiłem krok w tył. Nie lubiłem takich sytuacji, no, ale co zrobię? Zmierzwiłem mu ponownie włosy i poprosiłem.
- Nie kręć się już przy tych baranach, okay? – Przytaknął mi puszczając moją dolną kończynę – No to zmykaj. – Machnąłem ręką, a mój wzrok odprowadzał go, tak długo, aż nie zniknął gdzieś w tłumie. Wróciłem do barku i usiadłem na wcześniejsze miejsce. Nowy narodzony chytry uśmiech na twarzy, denerwował ich co raz bardziej. Nie wiem czemu, ale… Podobało mi się. Pierwszy raz czułem, że to ja jestem królem, a oni moimi końmi na których jeżdżę.
– To co…? Jeszcze raz?  
Przymrużyłem niebezpiecznie powieki, a oni popatrzyli po sobie, aby zaraz przytaknąć głową. Już miałem sięgnąć po talie, aby ponownie tasować, ale gdy sztylet pojawił się tuż przy mojej dłoni, zatrzymałem się, otworzyłem szeroko oczy i przełknąłem głośno ślinę.
- Ja potasuje.
Oznajmił mnie mężczyzna z chustą na głowie, a pod nią chował rudy berecik futra. Również milion tatuaży. Nie miał dużych mięśni, natomiast dałbym mu ksywkę ,,Chodzący Arsenał”. Te wszystkie jego bronie zawieszone na szyi, rękach, biodrach… Przyprawiały mnie o dreszcze. Pokiwałem ze zgodą, aby rozdał karty. W ciągu nie całej minuty już rodziła się nowa strategia w głowie, a palce zaciskałem na sztywnym papierze. Tym razem moje karty były… Straszne… Nic do pary, ale… Może to i lepiej… Uda mi się zrobić z tego Poker Królewskiego! Uśmiechnąłem się w środku, bo na zewnątrz mi jest zabronione. Pokerface. Dobrze, że wiem jak są ułożone karty w kupce, bo… O kurwa… NIE WIEM JAK BYŁY TASOWANE. Na co ja się zgodziłem! Cholera! Cholera! Przegryzłem dolną wargę i spojrzałem na wrogów. Rechoczeli bezczelnie do mnie. Widać po mnie, że mam beznadziejne karty. Nie mogę przegrać. Jeżeli przegram i otworzą mieszek, stanę się żywym workiem treningowym! Spokojnie… Spokojnie… Możesz sięgnąć po rękaw, ale… Obserwują mnie ciągle… Moje szanse zniżaj się coraz bardziej!
- Wymieniam… - zacząłem – jedną. – Położyłem  Asa na stół, aby odebrać od ,,Chodzącego Arsenału” nową kartę. Zamknąłem oczy jak wsadzałem ją do kupki… Boję się na nią spojrzeć. Złożyłem mój wachlarz, aby samemu nie wiedzieć jakie mam karty.
- Ja pierwszy! – Ryknął szczęśliwy blondyn, odkładając z hukiem sake. – Kareta Dam!
- Tch! – Prychnął czarnowłosy – Dwie parki… - Mruknął niechętnie i pokazał swoje.
- Wysoka karta… - odezwał się rudy bez żadnej pary. Wyśmiali go, uderzając o ramię.
- J-j-a… - jąkałem się i odłożyłem na stół przyczepione do siebie karty… Zamknąłem oczy, aby rozłożyć je jak wachlarz… Przez kilka sekund nic nie słyszałem z ich strony… Odważyłem się w końcu i otworzyłem powieki, zerknąłem na moje karty… - P-p-poker… - Nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Szczęście mi dopisało – POKER!
Krzyknąłem z radością spoglądając na nich. Cieszyłem się jak głupi, dopóki nie zobaczyłem ich reakcji.
- Jeszcze raz! – Wrzasnął czarnowłosy i zabrał wszystkie karty – Muszę wygrać ten woreczek kryształów!
Uparł się jak osioł… Jakbym widział siebie. Skoro tak dobrze mi idzie… To co mi zabroni dalej zagrać?! Kolejne rundy również kończyły się moją wygraną. Czasami musiałem oszukiwać, ale na szczęście nikt się nie zorientował. Przy piątej rundzie, postanowiłem, że chce, aby również z kasy wychodzili. Zgodzili się, a przy następnych rundach zarabiałem co 5 000 ślicznotek. Czułem się jakbym grał z dziećmi! Koronę ze złota należy się MI! Jedenasta runda. Uśmiech z twarzy nie znikał, a złość ciągle towarzyszyła przeciwnikom.
- Tym razem… - przedłużałem specjalnie, obserwujące żałosne mimiki – Znów poker!
Krzyknął tryumfalnie, a widząc jak rzucają kartami na stół stroną zewnętrzną, od razu wiedziałem, że wygrałem. Złączyłem dłonie, aby zaraz w kole rąk przynieść na moją połowę stołu pieniądze, uczciwie wygrane. Moja radość była nie do opisania. W głowie milion myśli, co ja sobie nowego kupię? Byłem tak ślepy kryształami, że nie zauważyłem, kiedy oni wstali ze krzeseł. Zwróciłem na to uwagę, jak poczułem mocny uścisk na ramieniu. Wystraszony wzrok podniosłem na nich. Moje ciało zaczęło się trząść, a zimny pot wylewał się ze mnie litrami.
- Synek. Pokażta rękawy!
Rozkazał jeden, a ja kręciłem głową i próbowałem się bronić.
- A-a-ale po co? Myślicie, że oszukiwałem? – zaśmiałem się sztucznie. – Panowie… Nie osądzajcie niewi… - Nie mogłem dokończyć, bo zaraz najsilniejszy ścisnął mój nadgarstek i potrząsnął ręką. Z rękawku się sypało jak deszcz z chmury. – Ups…
Wyszeptałem do siebie i spojrzałem na nich. Zaczęli strzelać knykciami.
- Trzeba go nauczyć prawdziwej gry… Prawda?
Zapytał się jeden z nich.
- Zgadzam się z Tobą, Billy.
Wypluł ślinę na bok z pogardą.
- Pomocy…
Pisnąłem jak baba i obserwowałem z przerażeniem jak trójka Pudzianów do mnie podchodzi.
– – – Godzinę Później – – –
Boli. Tak okropnie boli moja każda cząsteczka mięsni. Oddech płytki. Krew z ust leci niewstrzymanym ciurkiem. Czoło całe szkarłatne od uderzenia głową o podłogę kilkaset razy. Obojczyk wybity. Utykanie na jedną nogę. Podbite oko… To wszystko… Boli… Chodziłem w nocy jak zombi. Lepiej czująca się ręka, kurczowo trzymała się ramienia. Wieczny grymas na twarzy pod czas podróży. Zmęczenie od licznych ran, mówi, abym jebnął płasko na ziemie i się nie ruszał, ale muszę… Dotrzeć do domu. Czułem jak moje nogi są z czegoś miękkiego, trudno się na nich utrzymać. W dodatku dreszcze wywołane przez uszkodzenia, nie pomagają w chodzeniu. Oparłem się bokiem o jakąś lampę, dysząc głośno i rozglądając się. Ktokolwiek… Dlaczego nikogo nie ma w parku o tej porze…? Pomyślałem szukając wzrokiem pomocy.
- Muszę… - przełknąłem ślinę, pomieszaną z krwią – iść dalej…
Zmusiłem się, aby postawić krok. Miałem wrażenie, że obraz mi się rozmazuje albo musze się skontaktować z optykiem. Już tak niedaleko domu. Jakieś kilkadziesiąt metrów… Stawiam krzywe, flegmatyczne kroki, czując, że się łamie… Widzę dom… Pali się światło, jeszcze nie śpią. Ciekaw jestem jakiej bajeczki wysłucham na dobranoc od ojca. Wyciągnąłem dłoń, aby otworzyć drzwi. Musiałem napiąć mięśnie z wysiłkiem, aby pociągnąć klamkę. Weszłam do środka i pierwsze co zrobiłem, to oparłem się bokiem o ścianę.
- Cześć… - uśmiechnąłem się do mojej rodzinki grającą w karty. Zobaczyłem jak zdumieni mnie obserwują – Mogę się dołączyć..? – Wyszczerzałem się, aby mogli ujrzeć moje zakrwawione zęby.
Ten idiota się tak urządził dzisiaj? Ciekawe co tym razem... Skrzywiłam usta w lekkim grymasie, zniesmaczenie na widok stanu jego ciała. Po chwili oparłam się na krześle, a na mojej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek.
- Kto ciebie tak urządził?- zapytałam mojego brata. Z moich ust wydobyło się kpiące prychnięcie.
Te rodzinne ciepło. Wypuściłem powietrze z uśmiechem.
- Grałem  karty… - zaśmiałem się z bólem – Wygrałem…, ale nagroda zmieniła wizerunek w ostatniej chwili…
Czułem, że przechylam się do przodu, gdyby nie mama, która mnie zaraz chwyciła na pewno bym całował ziemie.
- Matko boska! – Krzyknęła przerażona widząc mój stan – Ciebie to chyba auto przejechało!
Pomogła mi dojść do fotela i rozkazała usiąść, aby zaraz zniknąć zza rogiem idąc drogą do apteczki.
- Kto Ci kazał grać?! – Ryknął do mnie ojciec, przykładając palec do brody i unosząc moja głowę do góry, zbadał wzrokiem moje rany – Ryj jak potłuczona szklanka.
Odparł wkurzony i poszedł do swojej żony. Oparłem plecy o oparcie siedzenia i oddychałem już spokojniej, bo nie musiałem się poruszać. Czułem ulgę, ale nie taką, aby skakać po łące.
- Dzwoń po Wendy! Twoje średniowieczne sztuczki medyczne nic nie zrobią! – Cisza.
- Słuchasz mnie, kobieto?!
Zirytowany głos, nawet mógłbym słyszeć podczas śpiączki. Ojca nie da się NIE słyszeć. Trzeba chyba kurwa być głuchym od urodzenia.
Podeszła do mnie matka, kładąc na stolik apteczkę i wyciągając z niej niezbędne rzeczy.
- To dzwoń do niej. Ja chociaż mniej więcej coś wyleczę!

Wrzasnęła do męża, który zaraz spinał się po schodach do lakrymy. Ściskałem zęby, gdy przejeżdżała wacikiem po ranie na czole. Mimo, że miałem świadomość jak Wendy przybyła i mnie leczyła, to jednak nie pamiętam co się działo. Jak po alkoholu…