poniedziałek, 29 września 2014

Kłótnia

Stałem przed tymi durnymi drzwiami od 15 minut pukając. Jak okaże się,  że mnie wylosowali do walki i się nie wstawię to będzie lipa. Ach no  cóż...Otworzyłem drzwi wślizgując się do środka po czym sprawnie je  zamknąłem. Na szczęście drewniana podłoga nie skrzypiała i udało mi się dojść spokojnie do śpiącej Tsuki. Na moje nieszczęście dziewczyna zaczęła powoli otwierać oczy, więc jedyne co mogłem zrobić to...SRU POD ŁÓŻKO! Po drodze zauważyłem, że czekoladki jakie trzymałem w ręku zostały na stoliku stojącym obok niej. O zgrozo...
 Powoli otworzyłam powieki. Ile ja spałam? Godzinę? Chyba. Mimo to dalej czułam się jak z ołowiu. Rany nie bolały już tak bardzo, jednak ciągle dawały o sobie znać. W pomieszczeniu byłam sama. Jeszcze godzinę temu roiło się tu od zmartwionych członków gildii. Odkryłam kołdrę lekko wystraszona widokiem. Od bandaży się szybko raczej nie uwolnię. Zsunęłam stopy z łóżka i jakoś wstałam. Zadowolona stwierdziłam, że jestem w stanie się poruszać, ledwo ale mogę. Ruszyłam w kierunku szafy gdzie Emily zostawiła mi parę rzeczy na przebranie. Ściągnęłam koszulę nocną pozostając tylko w majtkach i sięgnęłam po mój ukochany, czarny stanik.
 Bacznym wzrokiem obserwowałem poczynania Tsuki, gdy ta nagle zaczęła się rozbierać. Gdy odpięła stanik szybko wyskoczyłem z ukrycia krzyczeć:
-Hejo Tsu!-stałem na równych nogach, a dziewczyna wystraszona upuściła stanik na ziemię, a jedyne co mogła zrobić to zasłonić się rękoma. 

-A-a-Akira?!-wrzasnęłam i cudem uniknęłam spotkania z podłogą. Co on tu robi?! Migiem zasłoniłam piersi rękoma,a rumieniec oblał moją twarz-Co ty tu robisz?!
-Etto...-podrapałem się s z tyłu głowy, a moje oczy powędrowały na jej śliczne...OPANUJ SIĘ!-krzyknęło wewnętrzne ja.
-Przyszedłem Cię odwiedzić!-uśmiechnąłem się, ale przez maskę nie mogła tego dostrzec, więc po prostu odwróciłem się twarzą do ściany, bo dopiero teraz się skapnąłem, że tak powinienem zrobić.
 

Bieliznę dolną zmieniłam godzinę temu. Szybko wyjęłam z szafy pierwszą lepszą koszulkę i ją założyłam. Jęknęłam przy tej czynności i złapałam się za brzuch gdzie znajdowały się dwie ciekawej głębokości rany. Porlysica jakimś cudem mnie odratowała-Napędziłam wszystkim stracha.-mruknęłam-Możesz się odwrócić-zamknęłam szafkę i oparłam się o nią plecami. Dopiero teraz zauważyłam czekoladki leżące na szafce nocnej.
 Spojrzałem na nią. Moja twarz była teraz pusta-nie wiedziałem czemu. Po prostu pustka. Nic nie czułem jak jakaś pusta butelka. Nagle w pokoju rozległo się pukanie do drzwi.
-To ten koleś co się z tobą bił...Śmierdzi.-mruknąłem, a gdy dziewczyna spojrzała nie zadowolona na drzwi dodałem:
-Nie pozwolę mu tu wejść!

 Zacisnęłam dłonie w pięści. W głowie rozbrzmiewał mi głos Nathan'a. Tego, którego znałam kiedyś. Tego, który był przy mnie bez względu na wszystko, tego, który umarł-Czekaj.-starałam się uspokoić myśli, co nie było takie proste-Muszę z nim porozmawiać.-powiedziałam ciszej. Mój wzrok wędrował po podłodze. Muszę wiedzieć, dlaczego...
Spojrzałem na nią złowrogo. Czy ona tego nie widziała? Ten człowiek...on...Był takim samym dupkiem jak ja. Po tym co jej zrobił doszedłem do wniosku, że nie kocha. Tak samo jak ty-powiedział cichy głos w mojej głowie. Zrobiłby dosłownie wszystko dla zwycięstwa. A ty jesteś inny?-odezwał się ponownie ten sam głos. Uderzyłem pięścią w ścianę, w której zostało wgniecenie. Byłem wściekły, chociaż sam nie wiem czemu. 
-Dobra! Tylko nie przylatuj do mnie z płaczem!-powiedziałem i wyszedłem z pokoju, ale nie przez drzwi jak każdy normalny człowiek. Wyskoczyłem po prostu przez okno. Na szczęście sala znajdowała się na pierwszym piętrze, więc nic mi się nie stało. Szybki krokiem ruszyłem w stronę areny.  
Nie chciałam by wyszedł. Ale...ech. Może to lepiej? Nie! Nie lepiej! Pukanie stawało się bardziej natarczywe. Cholerny dupek. Znowu wszystko psuje! Doczołgałam się jakoś do drzwi i wpuściłam Black'a do środka. Co powinnam o nim myśleć? Zdrajca. Cholerny, nic nie warty zdrajca.
-Co tam Tsu? Jeszcze rany nie zagojone?-zaśmiał się i obdarzył mnie pogardliwym wzrokiem. A jednak. Dawny Nathan nie żyje, a może nigdy się nie urodził.
-Czego?-wycedziłam przez zęby. Ten nic sobie z tego nie zrobił i od tak rzucił się na moje łóżko. Zauważyłam, że obok niego wylądowała książka...nie może być... 
-Czy to...?
-Tak. Księga Nox. Dałaś niezły popis używając Nightmare'a...myślę, że powinna ci się przydać, słońce.-uśmiechnął się i palcem wskazał na sporą księgę. Podeszłam bliżej by móc ją zabrać lecz ten szybko ją odsunął-Nic za darmo.-wstał i popchnął mnie na ścianę. Wrzasnęłam z bólu czując jak rana na brzuchu się otwiera-O ile pamiętam jeszcze nie zerwaliśmy...-Pierwsza?! Żartujesz sobie ze mnie tak?! Zbliżył się na niebezpieczną odległość, a ja nawet nie zareagowałam. Ból był nie do zniesienia. Poczułam jak przyciska mnie do zimnej ściany. Syknęłam czując jak ssie moją skórę na szyi. Uderzyłam go z całej siły w brzuch. Wrzasnął mi do ucha i odszedł na kilka metrów starając się nie przeklinać. Zsunęłam się na podłogę. Dotknęłam opuszkami palców miejsca gdzie jeszcze niedawno gościły usta tego gada. Malinka...
-Hej Tsu ży...a ten padalec co tutaj robi?!-Emily! Dzięki ci Boże! Dragneel wparowała do pokoju i obrzuciła wściekłym spojrzeniem Black'a. Nachyliła się nade mną-Co on ci...?-na widok krwi na mojej bluzce wzdrygnęła się ale też bardziej wkurzyła. Wyprostowała się i uderzając pięścią o otwartą dłoń podeszła do zlęknionego chłopaka. Emily jak się wkurzy przypomina swoją matkę, bo do Nashi jej jeszcze trochę daleko. Korzystając z okazji zakryłam włosami ślad...szybko to on nie zniknie.
-Witaj...Emi. Tęskniłaś Gwiazdeczko?-żyłka na czole malinowowłosej zaczęła szybciej pulsować.
-Otwórz się bramo lwa: Loke.-wysyczała przez zęby sięgając po złoty klucz. Ledwo Lew się pojawił, a Nathan już spieprzał z pokoju aż się za nim kurzyło.
-Huh?-zdziwił się nieco duch. Emily jedynie wzruszyła ramionami. Chciałam się uśmiechnąć ale jedynie wrzasnęłam i padłam na podłogę. Krew...
-Tsuki!-pisnęła Dragneel-Staru...znaczy Prlysica-san!-zaczęła się drzeć. Wybiegła na korytarz-Pani Prlysico!!!! KTOKOLWIEK!!!!

piątek, 26 września 2014

''Spotkanie pracoholika i niedorozwoja''

-Mistrzu, przysięgam, że 150-tki nie dożyjesz...-mruknęłam pod nosem. Dzięki temu "kochanemu" staremu dziadydze zmarnowałam dwa miesiące życia na Ence. NA ENCE! Przecież to kraj zboczeńców, morderców i oszustów...przynajmniej coś zarobiłam na ludzkiej głupocie. Mimo, to i tak krew mnie zalewała na myśl, że po raz kolejny ominął mnie początek Igrzysk. Przynajmniej na finał zdążę.
Szłam z naciągniętym na maksimum kapturem od płaszcza przez dość mocno zaludnione ulice. Ludzie, jest ósma rano...normalnie to ja śpię.
Przez tłum jednak nikt jakoś nie zwrócił na mnie uwagi, w sumie to nawet lepiej. Mniejsze ryzyko, że ktoś z Ery zacznie się drzeć, że nie wpłaciłam ostatniej raty....znaczy kilku. Założę się, że Mistrza torturują pytaniami gdzie się obecnie znajduję.
W tłumie zauważyłam dość charakterystyczną, czerwoną czuprynę. Znajomą czuprynę...
Wracałem właśnie do ''Honey Bone'' po kolejnej nocy ... Tak, nie mam robić co po nocach to śledzę ludzi... Właściwie muszę to robić gdyż paru pajaców zechciało sobie zrobić zawody w polowaniu na "Wróżki"...Cóż to już ich problem że Jastrząb czuwa...Szkoda tylko że kosztem głodu i zmęczenia. Najchętniej w tym momencie położyłbym się na środku tej alejki i zasnął, niech mnie okradają i zabijają ile chcą, ja chcę spać. Zdecydowałem, osoba która mnie obudzi może pożegnać się z ze swoją głową. Przystanąłem przy warzywniaku szukając wzrokiem najlepszego gatunku moich ulubionych owoców - Jabłek. Teraz gdy ten krętacz Srutin ich nie chce jakoś jadłbym ich więcej. Chwyciłem worek i nabrałem parę jabłek mając już podchodzić do kasy ...jednak poczułem znajome uczucie lustrowania...
Cały Est. Jabłka, jabłka i jeszcze raz jabłka. To chyba najbardziej jego ukochana rzecz, zaraz po pracy, na świecie. Westchnęłam cicho. Nigdy nie zrozumiem tego faceta. Nawet gdybym chciała...przeklęci Edolańczycy...że też moja moc na nich nie działa. Uśmiechnęłam się pod nosem i jakby nigdy nic podeszłam do niego wykradając mu z worka jabłko. Ściągnęłam kaptur i ugryzłam kawałek.
-Dobre. Zapłacisz?-uśmiechnęłam się złośliwe- Też tęskniłam Est.
-Nie. Odpracujesz. -starałem się zachować opanowanie i nie zgrzytać zębami, choć przychodziło mi to z trudem....- Równorzędna wymiana. -powiedziałem po chwili podchodząc do kasy i kładąc należność...za wszystkie Jabłka. Lepszego czasu na powrót znaleźć sobie nie mogła. Esz. Może potrzyma się tu przez ten czas, bo mi się jakoś powrót do Magnolii w tej sytuacji nie widzi.- Zrozumiałaś?
Prychnęłam pod nosem.
-Pracoholik...idź do lekarza, bo to jeszcze zaraźliwe może być...-mruknęłam biorąc kolejny kęs-Jak życie? Radzimy sobie jakoś na igrzyskach?
-Pytasz o to kogoś kogo najmniej to obchodzi- powiedziałem starając się opanować...gdyby jeszcze coś robiła zamiast lenić się wiecznie za granicą...A gdy tu są kłopoty... Dobra, opanować się trzeba. Nie potrzebuje trupa.- Raczej moje zdanie co do tego cyrku się nie zmieni. Ale...lepiej żebyś nigdzie nie ubywała.
--Tym razem nie zniknęłam dla przyjemności. Nigdy nie znikam dla przyjemności.-wysyczała przez zęby. Ludzie! Ja ciężko pracuje, żeby się od Ery uwolnić...o ile się da-Mistrz bał się o sytuację w Ence, ale i tak nie ma o co. Jakieś zamieszki i kilka konfliktów między gildiami. Nie ma nic do czego można się przyczepić.-dopóki Pergrande Kingdom nie wkroczy z jakimś "genialnym" pomysłem i nie zrobi się z tego wojna, w co wątpię.
Yarre Yaree....Co za nerwowa osoba...-Nie gorączkuj się tak. Po prostu będziesz potrzebna na miejscu.-odpowiedziałem zagryzając jabłko.-Raz. Od zamieszzek dużo może się zacząc. Dwa... Jak reagujesz tak zawsze... wątpie by skończylo by się to z pożytkiem dla Ciebie.
Ponownie prychnęłam pod nosem. Ten człowiek czasami dobija. Zaraz...w sumie...ja go nigdy wkurzonego na maksa nie widziałam...trzeba to kiedyś nadrobić.
-Po tylu latach powinieneś się przyzwyczaić do moich humorków.-ponownie ugryzła jabłko- W czym potrzebna?-zmieniłam temat.
Do niektórych rzeczy nigdy nie wolno się przyzwyczajać, a wręcz należy je piętnować. Nawet drobnostka może zdecydować o życiu i śmierci. Zwłaszcza jeśli wykonujesz coś....dość ryzykownego.-wyrzuciłem gryzek do stojącego mi po drodze kosza i spojrzałem w niebo. Ostatnie co chciałem zrobić to mówić JEJ o wszystkim. Im mniej osób wie tym lepiej, mniejsze ryzyko wycieku informacji... Teoretycznie powinienem jej zaufać, lecz zaufanie to rzecz na którą trzeba mocno sobie zasłużyć- Po prostu będziesz potrzebna
Zaśmiałam się pod nosem. Czemu to zrobiłam? Szczerze śmieszy mnie to, choć nie powinno, a jednak śmieszy.
-Nie ma osób idealnych, każdy popełnia błędy, a ja za nie płacę...-uśmiechnęłam się pod nosem. Dojadłam jabłko i wyrzuciłam ogryzek do tego samego kosza-Konkrety...-wróciłam do tematu nagłego "zapotrzebowania" na moją osobę.
Westchnąłem... Tylko to mogłem zrobić, do niektórych łbów się nie wbije tego że ich życie nie należy tylko do nich... a błędy są po to by wyciągać z nich wnioski a nie je popełniać w nieskończoność. Postanowić nie drążyć dalej tematu, jeśli coś schrzani to będzie jej sprawa. Zwróciłem uwagę na kosz, wskazałem go i powiedziałem bez zbędnego nacisku-Odpracujesz.
-Tak, tak.-machnęłam ręką, dając do zrozumienia, że mam to gdzieś-Estuś, śpieszy mi się, więc mów co mam za ciebie tym razem zrobić.-musiałam nazwać go "Estusiem". Wiem jak bardzo tego nie lubi.
Chrząknąłem i spojrzałem w niebo wkładając dłonie do kieszeni spodni.-Czyli rozumiem że nie chcesz zdobyć funduszy? A to dziwne. Słyszałem że są Ci potrzebne na wczoraj. A jesteśmy w miejscu gdzie ktoś może Cię szybko o nie spytać.-spojrzałem przez chwilę na nią po czym zwróciłem uwagę na drodze którą szedłem- Tak masz dwie alternatywy. Mieć, czy nie mieć. O to jest pytanie.
-Jaja se robisz?! Jasne, że biorę tę fuchę! I...-uświadomiłam sobie bardzo ważną rzecz...tu jest pełno tych zjebów z Ery. Powinnam się gdzieś ukryć- Pozostaje kwestia zapłaty i co mam zrobić...-wysyczałam mrożąc go swoimi czerwonymi ślepiami. Choć to pewnie w moim wykonaniu wyglądało komicznie.
Widząc ten jej wzrok mało nie parsknąłem śmiechem...na szczęście wiedziałem jak sobie radzić z takimi nieplanowymi emocjami. - Teraz nie mam na to czasu. Unikaj ''Sun''. -wyjąłem zapałki z ''Honey Bone'' i rzuciłem jej-Tam będzie spokojnie. Co do zapłaty...znajdę coś.
Westchnęłam.
-Jasne, z resztą długo tu nie pobędę. Jakiś czas po igrzyskach znowu wyjeżdżam.-nienawidzę tego. Wolałabym siedzieć na swoich czterech literach w Magnolii i cieszyć się życiem, ale jak widać to nie jest mi dane. A potem się dziwię, że gdy idę ulicami jakiejś lichej mieściny w Midi wszyscy witają mnie z uśmiechem, a ja nikogo nie znam. Wtem dostrzegłam w tłumie znajomą twarz. No nie...
-Ukryj mnie!-pisnęłam i założyłam kaptur na głowę naciągając go tak mocno jak tylko się da. Walter z Ery...znowu.
Uniosłem brew nie rozumiejąc o co jej chodzi... Ale jak się chowała pewnie miała jakiś powód, zawirowałem powietrzem wznosząc ją w górę i zarzucając na płaski dach budynku obok...Cóż...lądowanie mogłem lepiej zaplanować...ale raczej się nie zabiła.
Estebanie Chesegavo...nie dożyjesz następnego poranka. Czując, dokładnie ból każdej komórki mojego ciała już wymyślałam niecny plan zemsty. Jakimś cudem udało mi się usiąść. To cud, jak nie mam połamanych żeber. Spojrzałam w dół pokazując mu mój ulubiony, środkowy palec. Po chwili zobaczyłam jak mój koszmar nad koszmarami Walter do niego podchodzi. Już to widzę. "Przepraszam Pana, Pan z Fairy Tail, tak? Wie Pan może gdzie podziewa się Akime Milkowish?"
-Przepraszam Pana, Pan z Fairy Tail, tak? Wie Pan może gdzie podziewa się Akime Milkowish?-usłyszałem gruby głos jakiegoś faceta za sobą, westchnąłem i obróciłem się...Rada, tak, mogłem się domyślić od razu.- Właśnie poleciała na Księżyc, osobiście ją tam wysłałem-odpowiedziałem z stoickim spokojem. Widocznie odebrał to za żart ponieważ tylko prychnął i wkurzony poszedł dalej.
Westchnęłam z ulgą widząc, że ten się oddala. Utworzyłam pojedyńczą kulę na której zleciałam na dół, po czym zniszczyłam ją i podbiegłam do tego idioty. -Fundujesz mi wizytę u lekarza...
-Żyjesz więc nic Ci nie jest. A szkoda.- odpowiedziałem ziewając-Za mało ćwiczysz to i poradzić sobie nie umiesz, a to już nie moje zmartwienie.
-J-ja sobie nie radzę?!-prychnęłam niezadowolona. Dobre! Na stówę rozłożyłabym go na łopatki! Ja sobie nie radzę. Akurat! Nadęłam policzki i mruknęłam jakieś przekleństwo dając mu do zrozumienia, że to mnie uraziło. Tak, foch forever! I wcale nie na pięć minut!
-Spadłaś z zaledwie pięciu metrów....-wyjąłem kolejne jabłko i ugryzłem je jakby nigdy nic.
-Nie lubię spadać nawet z metra, to nie przyjemne. -odruchowo chwyciłam się za bolącą rękę na, którą upadłam-Mogłeś uprzedzić...
-Odpowiednio upaść nie robiąc sobie krzywdy można i z dwudziestu metrów... Po za tym... Chyba Ci się śpieszyło do ukrycia, hm? -może, prawda..przesadziłem...W końcu nie każdy daje takie wymagania jak moja matka...ale cóż, jednak przydaje się. Ale i tak powinna umieć...
Nic już nie powiedziałam. Ten człowiek to umie wyprowadzić z równowagi pewnie nawet Świętego! Zaczęłam się bacznie przyglądać ludności na ulicy. Ukłucie w sercu tylko utwierdziło mnie w moich obawach. Coś się wydarzy, niedługo. Czyżby Mroczne Gildie? Ale, która ma na tyle nie po kolei pod czachą by się mieszać w Igrzyska? W sumie, jest jedna.
-Esteban, nie kręci się tu przypadkiem jakaś mroczna gildia?
-Komu podpadłaś?-odgryzłem kawałek jabłka ...po czym zakryłem usta i ziewnąłem... Czyżby coś wiedziała? Cóż. Nawet jeśli, nie musi wiedzieć ze ja wiem.
-Raczej kto mi.-stałam się poważniejsza. Nigdy nie żartuję gdy mowa o takich sprawach- Taka nazwa jak Nightshade obiła ci się o uszy?-oby nie. Oby Talon zrezygnował z tego lekkomyślnego pomysłu. Nie pozwolę skrzywdzić Fairy Tail. Nawet mojemu ojcu.
-Obiła. Nawet chciała zabić. Ale raczej nie poszło to im specjalnie dobrze.-rozciągnąłem ramiona-Ale już pewnie zrezygnowali...Szkoda.
Gwałtownie zaczęłam kaszleć. Szybko zasłoniłam usta dłonią czując, że pewien fakt może ujrzeć światło dzienne wraz z krwią, która teraz splamiła mi dłoń-Z-zabić?! Gdzie oni są?!
-Masz na myśli...tą, jak ją zwali...Aiksa? Pewnie w grobie.... O ile ją pochowali... o ile oni w ogóle chowają... Nie jestem ich niańką.
-Aiksa?-to ją zabili? W sumie...albo oni, albo los by się jej pozbył, bo ta to sobie dopiero radzić nie umie-C-co? Nie, chodzi mi o całą gildię. Konkretniej mistrza. Gadaj wszystko co wiesz!-zaczynałam się denerwować co tylko przyspieszyło kolejny atak kaszlu-N-nie ważne...sama ich znajdę.-założyłam kaptur i ruszyłam przed siebie.
Gorąca głowa...Eh. Jakbym jej coś powiedział i tak by ich szukała, a wtedy wszystko by się wydało... Właśnie temu im mniej osób wie tym lepiej. Wzruszyłem tylko ramionami i odszedłem się w końcu wyspać...




---------------------------------------------------------
Przepraszamy czytelników za nieobecność! Jednak mamy nadzieje że coś ruszy. W końcu fajrant nie może trwać wiecznie ;)