niedziela, 21 grudnia 2014

Jestem Ashley

-To do jutra!-rzuciłam na odchodne, wychodząc z mieszkania Meredy. Mieszkała w Hargeon, odkąd odeszła z Fairy Tail. Do dziś nie poznałam powodu nagłego "zniknięcia" moje "siostry". Różowa jedynie pomachała mi stojąc na korytarzu, po czym ze znikającym uśmiechem wróciła do mieszkania. Coś jest nie tak. Może ma problemy finansowe? Co jak co, ale jeżeli o to chodzi to nie ma osoby, która lepiej się na tym zna. Kochane długi, pieprzona Era...
Zbiegłam po schodach, wychodząc na zatłoczoną ulicę. Godziny szczytu w Hargeon były czasem nie do zniesienia, lecz dziś dało się w miarę swobodnie przemieszczać między budynkami. Im bliżej portu tym miejsca było co raz mniej, aż w końcu z trudem przeciskałam się między gapiami. Na co oni się tak gapią? Spojrzałam w kierunku morza i na chwilę zamarłam, by po chwili moje oczy urosły ze zdumienia. Do portu zacumował spory, bogato zdobiony statek. Zmrużyłam lekko oczy. To handlarze z Caelum, ale statek widocznie był wykonany w Jova. To dziwne, Jova jest krajem bez dostępu do oceanu, a wykonuje statki...
Z całą pewnością w jego wnętrzu teraz znajdują się liczne, drogie produkty z rajskiej wyspy.

Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę, zerkając ukradkiem na ludzi znajdujących się w moim otoczeniu. Spora kolejka utworzyła się przy przybyłym statku, a dwoje skąpo ubranych mężczyzn, zapraszało do środka, reklamując cuda-towary ze "swego świata". Uśmiechnęłam się pod nosem, wyczuwając świetną okazję do zarobku. Ruszyłam w kierunku "piratów" i przeciskając się między ludźmi, dotarłam do wnętrza statku.

Leniwie, noga za nogą weszłam do środka. W sporym pomieszczeniu, panował przyjemny półmrok, a jedyne światło dawały pochodnie i otwarte bulaje. Mimo to dalej było duszno i gorąco, a tłum ograniczał swobodne poruszanie się. Nie dostrzegałam niczego interesującego, po za kilogramami złota, cennych kamieni, czy pamiętających Zeref'a ksiąg. Z obojętnością przenosiłam wzrok z jednego "eksponatu" na drugi. Widać, że podróbki, ale ludzie w tych czasach widzą cuda, we wszystkim. 

Nuuudy...
Tak trudno mieć na sprzedaż coś, co da się ukraść i na tym zarobić? Jak widać trudno. Nie widząc niczego ciekawego, ukryłam w kieszeni trochę złotej biżuterii, która i tak wydawała mi się podejrzana. Nikt nic nie zauważył, więc powoli udałam się do wyjścia.
Tymczasem, ludu przybywało, co niezwykle irytowało, a im bliżej wyjścia, tym ciężej się szło, przeciskając się, lub taranując jakieś dzieciaki, które przypałętały się przy rodzicami. Miałam pecha, gdyż jakiś dzieciak zahaczył o mój rękaw, ciągnąc mi rękę do tyłu. Spowodowało to, że jeden naszyjnik uciekł, upadając z łoskotem na podłogę. Przykuło to uwagę zgromadzonych i strażnika, który chwycił moje ramię, tak mocno, że z pewnością odciął mi dopływ krwi do reszty ręki.
-ZŁODZIEJKA!-wydarł się w swoim języku, ale i tak domyśliłam się o co chodzi. Świetnie...zawsze musi się coś spieprzyć...
Tak szybko jak chwycił moje ramię, tak też je puścił, gdy to zapłonęło żywym ogniem. Ja nie czułam nic, lecz ten zaczął drzeć się, gdy tylko zaczęła mu płonąć ręka. Tupnęłam lekko nogą powodując, że podłoga też się zapaliła. Chwyciłam jeszcze zgubę i uciekłam odprowadzana, przez wrzaski ludu...

Ludzie pouciekali w najodleglejsze zakątki pomieszczenia, gdy tylko ogień zagrodził wyjście, rozprzestrzeniając się dalej. Przecisnęłam się między dwoma, tęgimi facetami, co spowodowało, że prawie upadłam na podłogę. Stanęłam blisko ognia wymieniając w głowie sposoby na pozbycie się płomieni. Jeżeli przyspieszę czas to wytworzy się zbyt wiele dymu, ale zatrucie nim i tak jest lepsze, niż spalenie żywcem. Zaryzykować nie szkodzi...
-Łuk Czasu: Przyspieszenie.-wyszeptałam, a z chwilą pojawienia się magicznego kręgu, ogień stopniowo znikał zmieniając się w czad. Gdy już nie dostrzegałam płomieni, pierwsza opuściłam statek, witana przerażonymi spojrzeniami gapiów. Wzrokiem odszukałam, czarną pelerynę, która powiewając na wietrze oddalała się od portu. Pstryknęłam palcami, a obok mnie na wysokości kolan pojawiła się kula na, którą wskoczyłam i poszybowałam ku niebu, nie spuszczając celu z oka.

Skręciłam w jakąś ciemną uliczkę i oparłam się o wilgotną ścianę budynku, by zaczerpnąć powietrza. Dopiero po chwili doszło do mnie co zrobiłam. Nie dobra Ash. Jeszcze ktoś przez ciebie, ciekawie, wśród ognia zakończy żywot. Wybuchłam niekontrolowanym rechotem, na samą myśl o tym. Powinnam się leczyć. Wyjęłam z rękawa skradzione kosztowności i podrzuciłam jednym naszyjnikiem do góry, chcąc go złapać, lecz ten nie spadł na dół.
-Hę?-spojrzałam do góry i zbledłam. 

-Tego szukasz?-zaprezentowałam jej zdobycz, dalej lewitując tuż nad jej głową. Jej mina, choć nie dane mi było jej zobaczyć z powodu kaptura, musiała być cudna. Puściłam przedmiot, który upadł w kałuże, a sama wylądowałam gładko na ziemi obok niej- Nie wiem po co narobiłaś tyle zamieszania, dla kilku podróbek.

Prychnęłam pod nosem.
-Podróbki podróbkami, ludzie i tak są ślepi i nie widzą, że to tylko brąz pomalowany na złoto, a ja przynajmniej zarobię.

-Ciekawy sposób, łatwego zarobku.-parsknęłam, mierząc ją rozbawionym wzrokiem. Była mniej więcej mojego wzrostu, ale tylko tyle mogłam dostrzec...przynajmniej na tę chwilę-Ale niezbyt...hmm...legalny.

- W tych czasach nie ma czegoś takiego jak "legalny" zarobek. Wyglądasz na osobę, która powinna to rozumieć.-podniosłam przedmiot za kałuży, chowając go z powrotem do rękawa-Jestem Ashley.-podałam jej drugą dłoń, czekając, aż uściśnie.

Racja...coś takiego nie istnieje...jeżeli nie jest się magiem, ale to nie przeszkadza mi by oszukiwać i szantażować ludzi. Kiedyś, może i na samą myśl o tym co robię robiło mi się nie dobrze i czułam obrzydzenie do samej siebie, lecz dziś...można powiedzieć, że to lubię.
-Ame.-mruknęłam, ściskając jej dłoń.

Oparłam się z powrotem o ścianę, zdejmując kaptur. Wyjęłam z niewielkiej kieszeni płaszcza, papierosa i spojrzałam na niego krzywo. Miałam rzucić...innym razem. Wyjęłam jeszcze zapalniczkę, i zapaliłam, po czym zaciągnęłam się dymem, który wypełnił moje płuca, zbliżając do nieuchronnego raka płuc.

Skrzywiłam się, gdy do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny smród tytoniu. Nie skomentowałam tego, lecz poczęłam przyglądać się dziewczynie. Była mniej więcej w moim wieku. Pod kapturem skrywała, długie, szkarłatne włosy, upięte we warkocz, który sięgał jej do pasa. Twarz blada, i wychudzona, lecz kości policzkowe, tuszowały to, nadając jej pewnego uroku. Spod czerwonej grzywki dało się ujrzeć brązowe oczy, które gdyby patrzeć pod odpowiednim kontem, jak ja teraz robiły się szkarłatne jak włosy. Policzki zdobił lekki rumieniec. Na szyi dało się zobaczył niewielką bliznę. Na dłoni znajdowała się druga, w kształcie litery "x". Wyglądała na świeżą, jakby wykonaną parę dni wcześniej. 
Było w niej coś niepokojącego, co przykuwało uwagę, a zarazem napełniało trwogą. W głowie aż szumiało mi od pytań. Dlaczego nawet nie zawahała się, przed podpaleniem statku? Czyżby życie innych było jej obojętne? A może myśl, że zabiła ją bawiła?
Zamrugałam kilkakrotnie, a moje oczy przybrały bardziej malinową barwę, lekko połyskując w słońcu, które na mnie padało, lecz na nią już nie. Spojrzałam na nią, starając się odnaleźć odpowiedź na moje pytania. Towarzyszyło mi lekkie pieczenie, gdzieś w głębi gałek ocznych. Zamiast odpowiedzi, ujrzałam jedynie jak zamazuje mi się obraz. Kiedyś, gdy użyłam swoich oczu na Estebanie, działo się to samo. Podobnie jak przy Porlisice i Exceed'ach. Czyżby ta dziewczyna była z Edolas? Wnętrze prawego oka zakuło, co spowodowało, że byłam zmuszona przerwać zaklęcie. Zacisnęłam mocniej powieki i odczekałam, aż ból minie.

-Co się tak gapisz?-zapytałam i rzuciłam papierosa na ziemię, gasząc go butem. Zmroziłam ją wzrokiem. Oczy ją bolały? Zauważyłam jak kilka łez wypłynęło jej spod zaciśniętych powiek, spływając po policzkach i mieniąc się w słońcu. Na moment przed oczami stanął mi podobny obraz. Posiniaczona dziewczynka, płacząca, ze zamkniętymi oczami, która na siłę wciskała się w ścianę, jakby chciała przez nią przejść i zniknąć. Lecz teraz, nikt nie stoi z biczem, mierząc się by zadać kolejny cios.
Delete Memories...
Nie ważne ile razy powtarzałam to zaklęcie, to te wspomnienia i tak huczały mi w głowie.
Nie myśl o tym...
-Trzymaj.-wyjęłam spod peleryny, wypchaną po brzegi torbę z...jabłkami. Wzięłam jedno i rzuciłam jej. Sama wyciągnęłam drugie i ugryzłam kawałek.

Chwyciłam owoc w locie.
-Dzięki...-spojrzałam na nią nie ufnie, po czym przeniosłam wzrok na jabłko.

-No jedz.-warknęłam i ugryzłam kolejny kawałek. Podeszłam do niej i położyłam sobie dłonie na biodrach lekko się pochylając-Może i jestem złodziejką, ale truciznami się nie bawię.-bo po co? Lepiej dewianta spalić...

-Mhm.-mruknęłam i ugryzłam kawałek. Dobre...ale jabłoń Estebana rodzi lepsze. Gdzie ten Cyzio? Miał mi jedno dla mnie ukraść, póki cała gildia jest w Crocus. Ostatecznie opuściłam stolicę...i tak nikomu się nie przydam, albo i nawet zaszkodzę jak wpadnę na ojca...wolę uniknąć ponownego z nim spotkania. Ukradkiem spojrzałam na wnętrze jej torby by zobaczyć co jest w środku. Czy wszyscy w tych czasach uzależnieni są od jabłek?!
-Musisz je strasznie lubić...

-Jabłka?-spojrzałam na torbę- To...-oczyma wyobraźni ujrzałam wielką jabłoń nad jeziorem. Szybko odgoniłam spojrzenie, ale i tak powiedziałam to co cisnęło mi się na usta-...rodzinne.-wyprostowałam się i założyłam na głowę kaptur. Już dawno powinnam być w gildii...choć niezbyt mi się spieszyło. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w głąb uliczki-Miło było spotkać, ale wiesz...interesy czekają.

-Jasne.-odparłam-To do następnego.-ugryzłam jabłko. Rodzinne? Ciekawe.-odwróciłam się i ruszyłam w kierunku zatłoczonych ulic Hargeon.

-Może.-wyszeptałam do siebie,a mój wzrok padł na znak gildii na jej dłoni-Raczej na pewno.-nie słyszała mnie, bo w tym samym czasie zniknęła za rogiem. Weszłam na drewnianą skrzynię i wspięłam się bo kamiennej ścianie, znikając za nią. Pobiegłam do lasu. Kolorowo  nie będzie.

Godziny mijały, a ludzi na ulicach ubywało. Moje myśli krążyły wokół Ashley. Jest podejrzana. Nie ufam nikomu, kogo duszy nie mogę zobaczyć. Nawet Estowi, bo jego znam stanowczo za krótko. Zakaszlałam, nie dobrze. Powinnam udać się do Porly...
Na niebie dostrzegłam ciemną smugę, która się do mnie zbliżała. Uśmiechnęłam się pod nosem. Cyzio...kochany sokół.
-Choć tu cymbale!-trzepnęłam zwierze i zabrałam mu jabłko. Chesegava będzie miał ciekawą niespodziankę jak wróci. Ostatnio stołuję się głównie w jego ogrodzie...
Cyzio usiadł mi na ramieniu i ugryzł mnie w ucho w odwecie za trzepniecie. Pisnęłam z bólu i odgoniłam zwierzę, lecz to uparcie powróciło, siadając mi na drugim ramieniu.

Konary drzew przysłaniały słońce, więc w lesie nie było zbyt jasno, ale egipskie ciemności też nie panowały. Wkrótce się spotkamy Ame...
Z między drzew wyszła biała wilczyca, która gdy tylko mnie ujrzała, podbiegła łasząc się jak kot do moich nóg. 
-Twilight?-zdziwiłam się. Przecież została w gildii...a to jeszcze spory kawałek.
-Ashley...-odszukałam źródło mrożącego krew w żyłach głosu. Pod drzewem stał Kageyama. Odruchowo cofnęłam się do tyłu, a Twilight najeżyła sierść i zawarczała, obnażając białe jak śnieg, ostre kły.
-Siad.-nakazałam wilczycy, lecz nie posłuchała się mnie, dalej warcząc gotowa, zaatakować mistrza.
-Uspokój tego kundla.-warknął, a gdy ta dalej nie reagowała na moje komendy, kopnął ją w brzuch, tak, że odleciała kilka metrów dalej i zawyła z bólu. 
-TWILIGHT!-wrzasnęłam, chcąc podbiec do zwierzęcia, lecz Mistrz chwycił mnie za włosy i brutalnie przydusił do drzewa. Zagryzłam wargę.
-Długo karzesz na siebie czekać, wiesz?-pociągnął i rzucił mnie na ziemie. Jęknęłam z bólu-Idziemy.-warknął i ruszył przed siebie. Szybko się pozbierałam i pobiegłam za nim. Twilight szła spokojnie obok moich nóg. Zacisnęłam pięści ze wstydu.
Jak ja pozwalam siebie traktować?
On jest jedyną osobą, której się boję i której jestem wierna...
Zenaida, nie pozwoliłaby na to...
Zenaida nie żyje...



Nie ma to jak pisać RPG sama ze sobą...bywa xD