Nie wiem ile czasu
wlekłem się po ulicach stolicy Fiore...dla mnie to były całe
dekadnie... zdawało mi się nawet że parę razy po drodzę gdzieś
zasłabłem...zdecydowanie przedobrzyłem...Popełniłem błąd nie
wycofując się na samym początku, takie błędy mogą kosztować
życie.....następnym razem muszę uważać..inaczej iluzja.. się
wyczerpie. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli...zupełnie jakbym
miał rogi i ogon..nacodzień wzrok ludzi mi raczej nie
przeszkadza...co innego gdyby za bardzo się mną interesowali ..ale
to nie było to...patrzyli się jakbym był behemotem ..lub innym
remorhazem,..poraz pierwszy w życiu chciałem kogoś zamordować za
gapienie się...i bez tego miałem tragiczny dzień. Chciałem sobię
przypomnieć czy nie wstałem lewą nogą lub drogę nie przeciał mi
czarny kot...nic takiego nie pamiętałem...a raczej nie miałem siły
pamiętać. Oparłem się dłonią o ścianę...gdybym zrobił w tej
chwili choć jeden krok jedynie zeswatał bym swoją twarz z kostką
brukową...żałosne. Po paru minutach oddechu dodreptałem do
miejsca gdzie w końcu w spokoju mógłbym przysiąść...
Nie było mi
jednak dane zaznać ukojenia...w barze było tak samo, podczłapałem
jedynie do baru gdzie znajomy barman czyścił szynk...gdy wdrapałem
się...zresztą nie bez problemu na szynk...jedyne co do mnie dotarło
to cichy śmiech Pierra i pytanie...-Co jest? Wydma chciała Cię
zgwałcić?-W tym momencie chciałem zmienić się miejscami z kimś
z gildi ''mrodupków'' i go zamordować...i w dodatku tak by czuł w
każdym miejscu swojego ciałą że życie z niego niepowtrzymywalnie
uchodzi...a wyszło tylko że zmieżyłem go wzrokiem który nie
dawał wątpliwości że jego żart nie był na miejscu... Wzruszył
ramionami i nachylił się nademną...
-Patrzyłeś w
lustro..?-powiedział już spokojnie....teraz zrozumiałem...dotnęłem
twarzy... na moich palcach została spora ilość piachu..
-Masz-rzucił mi klucz-Idź doprowadź sie do użyteczności
publicznej...-Nie musiałem dziękować, wiele razy i tak to
robiłem...od razu skierowałem się na piętro by wejśc do
pierwszego pokoju...i do łazienki..gdy spojrzałem w lustro
zamurowało mnie....wyglądałem jakbym sam teraz miał na sobie cały
piach tej kobiety! Dłużej nie czekałem...po prostu rozebrałem się
i wszedłem pod prysznic by to wszystko z siebie zmyć... Po długich
trzydziestu minutach czułem się jakbym zrzucił z siebie co
najmniej parę ton tego czegoś...jak ona mogła się tak dobrze
poruszać przy takiej masie.... Kierując się tą myśląc od razu
gdy wyszedłem z kabiny pozbierałem nieco zgubionego piachu z
podłogi...rzcezywiście był ciężki... Wypłukałem tylko fiolkę
po środku przeczyszczającym i wsypałem do niego ziemski
materiał...gdy wstawałem spojrzałem w lustro...i ponownie mnie
zamurowało! Iluzja była rozmyta...właściwie ledwo się
trzymała...widocznie przed zdradzeniem sie uratował mnie tylko ten
piach... Mimo że nałożył ją mój Ojciec..przez co nie łatwo ją
rozproszyć i jest stała..podtrzymuje ją moja moc...miałem wielkie
szzczęście w nieszczęściu...Ubrałem się w zapasowe ubranie po
czym zszedłem na doł, już w owiele lepszym stanie...i pełną
iluzją usiadłem przy barze zaczynając się bawić wykałaczką..
-Więc może mi w
końcu mi powiesz co Cię tak urządziło?-usłyszałem ciekawski
głos człowieka który pewnie wiedział o mnie najwięcej...w końcu
on wie czasem aż za dużo- Nie kto...lecz co, a
właściwie...Zamachowiec...-odparłem, lecz po chwili dodałem-
Konretnie kobieta...
-Tak się kończy
olewanie kobiet. Masz to co chciałeś.-pokręciłem głową – Nie
mam na to czasu.
-Tak, ty wiecznie
nie masz czasu.-westchnał wracając do przecierajnia kufla-
Skończysz jako stary kawaler z pięcioma kotami..Mówie Ci to.
-Nie
mam na to czasu-powtórzyłem, na prawdę nie miałem ochoty mieszać
się w coś na tym świecie bez wiedzy jak chcę poprowadzić moją
przyszłość-Mam większe zmartwienia niż kobiety i nie chce sobię
dodatkowo ich dokładać...Zresztą, mamy do pogadania-powiedziałem
wskazując na zaplecze, pojąl w mig po czym wyszedł a ja za
nim...już w drodzę zaczęłem inkantować - Et elevabit in
oscillatione-wykonałem parę pieczęci a znów dało się słyszeć
nieprzyjemne brzęczenie w uszach...Zamkąłem drzwi po czym usiadłem
na jakiejś beczce-Zgaduje że list okazał się czymś poważnym,
prawda? -zapytał wyciągając w szafki dwie szklanki i butelkę,
nalał i jedną z nich podał mnie-Dzięki...-odrzuciłem mu fiolkę
z piaskiem-Może ktoś zna kogoś kto tego używa...dodatkowo,
potrzebna mi informacja o tym zlodziejaszku..-Popatrzyył na mnie ze
skosa...-Pierwsze do zrobienia...drugie...jeśli liczysz że ktoś Ci
poda jego dane to się mylisz. Westchnąłem po czym pokręciłem
głową -Już mnie próbowano uśmiercić... a jeśli próbowano
zaatakować mnie, on tymbardziej jest zagrożony...martwi nie
doceniają lolajności Pierre....-tutaj chyba musiał przemyśleć
dłużej sprawę gdyż właściwie czekałem na odpowiedź parę
minut...w końcu odparł- To będzie Cię kosztowało..
-Życie jest dużo
warte-odparłem jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem...a
może nie jest, hm?-Cena nie gra roli..-upiłem nieco trunku ze
swojej szklanki...o dziwo nie była to moja whiskey, ale mi
smakowało...co ja mówie...smakuje mi alkohol...zdecydowanie czas na
odwyk.
-Tylko nie wpakuj
się w coś głupiego..-zawiesiłem się gdy usłyszałem te słowa,
zdecydowanie nigdy nie spodziewałem się ich tu usłyszeć
tutaj...zwłaszcza od niego-I tak to wszystko jest głupie..-odparłem
spokojnie kiwając szklanką w prawo i lewo..-Głupsze już być nie
może....Idę się przejść, pewnie wrócę...sam wiesz po
co.-Powstałem powoli i wyszedłem z baru, spojrzałem w niebo...byl
już wieczór...kiedy ten czas zleciał?... Nie wiem...zresztą, co
ja w ogóle wiem ? Zupełnie nic, zlepek wydarzeń i informacji
które jednak mogą kłamać...gdybym nie widział tego na własne
oczy sam zacząłbym wątpić. Usiadłem na jakiejś ławce...szybko
pożałowałem wyboru. Na kilkanaście ławek na skwerze większośc
zajmowały pary...nie było sposobu by nie przypomnieć sobię słów
barmana...co za głupota...nie powinienem...nie...nie mogę
przyzyczajać kogoś do swojej obecności... to było by zwykle
nieuczciwe...kiedyś moje zadanie pewnie się skończy...a co potem?
Powrót do Edolas...Nie mogę wykluczyć takiej możliwości... Z
rozmyślań wyrwało mnie uczucie jakby ktoś ciągnał mnie za
rękaw...Z cichym westchnięciem spojrzałem w prawą stronę, a
ujrzałem nic innego jak dziecko...miało gdzieś mniej więcej
dziesięć lat..i chyba to była dziewczynka...tak zdecydowanie była
to dziewczynka...mimo cieżkiego dnia zmusiłem się na uśmiech.
-W czym mogę
służyć młoda damo?-spytałem ją spoglądając na nią, nie
wyglądała na wystraszoną...a raczej wręcz przeciwnie- Czemu pan
jest tu sam?-to było pytanie które znów mnie zamurowało...czy
wszystko musi być przeciwko mnie? Przez jakiś czas musiałem
przetrawić to pytanie i ..cóż, dzieci wymagają ''specjalnych
odpowiedzi''-Po prostu, czasem lepiej jest być samym.-chyba
odpowiedź nie zadowliła jej gdyż nie czekając na zaproszenie
wdrapała się na ławkę siadając koło mnie...-To ja panu tego
towarzystwa dotrzymam, o!-w tej chwili chciało mi się śmiać...i
to bardzo..-To miło..-odrzekłem kręcąc jednak głową na boki.
Dziewczynka zrobiła się tylko czerwona jak burak na twarzy i
popatrzyła na mnie...jakby chciała mnie zbić...czyżbym bał się
dziecka...?
-Niech się nie pan
nie śmieje, nie, O! Ja tu z dobrego serca jestem, O! Nie mogę
patrzeć jak ludzie się męczą..O!
-Dobrze
dobrze...już nic nie mówie, właściwie...gdzie twoi
rodzice?-spytałem...może z ciekawości, może z ''dobrego serca''-
Nie jest wcześnie...chyba nie powinnaś tu się przechadzać.
-Nic mi nie będzie,
umiem o siebie zadbać,O! A rodzice pewnie znów upici, O! A że nie
chce mi się ich oglądać więc sobię chodzę, O!- i wszystko stało
sie dla mnie jasne...kolejne dziecko ulicy, w tym świecie jest ich
pełno...nie, w Edolas też są..lecz ludzie po całej tej awanturze
z magią o wiele się do siebie zbliżyli...nie widać takich
dysporpocji społecznyych jak tu...jakby wiedzieli ze ich przetrwanie
zależy tylko i wyłącznie od współpracy... Ułożyłem plecy na
oparciu i westchnałem, nie bardzo wiedziałem co na to odrzec...-To
masz lipnie-powiedziałem, ona zaś popatrzyła na mnie jak na
wariata i powiedziała-Chyba pan żartuje, O! Dzięki temu mogę być
kim chce i robić to co chcę, O! A oni by nigdy się na to nie
zgodzili, O!
-Może mają racje?
Zresztą. Nie znam Cię, ty nie znasz mnie...ocenianie sytuacji jest
więc bezsensowne...-powiedziałęm przymykając oczy, nie zdążyłem
sie nacieszyć chwilą ciszy gdy usłyszałem jej podniesiony
głos...zresztą, od początku tak mówiłą...-Lilien Cormack
jestem, teraz mnie pan zna, O!- jej logika mnie przerażała...w
teorii miała racje, znajomośc zaczyna się od poznania
imienia...lecz znać, a wiedzieć to co innego-Esteban...właściwie,
czemu powtarzasz to...O...-spojrzałem na nią, a ona spojrzała na
mnie-A bo tak mi się chce. Taki znak rozpoznawczy, O! Kiedy będę
sławna będą mnie rozpoznawali po nim, O!-zaśmiałem się w
duchu...ma ambicje dziewczyna...-Sławna z czego?-spytałem po czym
zamknełem oczy...i znów długo nie odpoczełem gdyż poczułem jak
chwyta mnie za dłoń i ciągnie...swoją drogą albo ja jestem
strasznie słaby..albo ona ma bardzo dużą siłę-Pokażę panu, O!
-Dobrze już
dobrze...-powiedziałem...jednak nie chciała mnie puścić, po paru
minutach drogi byliśmy za miastem...na polanie...zaczęłem być
nieco nerwowy ..a co jeśli to pułapka?-Patrzy pan, O!-usłyszałem
jednak jej głos, stała jakieś dziesięć metrów
przedemną...zaraz! Czy ona właśnie inkantuje zaklęcie?!.. Szybko
jej to zajeło i przedemną zobaczyłem posąg...ze skały!
Podszedłem do niego by go dotknąć bo jeszcze nie wieżyłem w to
co widzę...była ona jak najbardziej prawdziwa, spojrzałem na
dziewczyne która była jak najbardziej dumna z siebie szczerząc sie
od ucha do ucha..
-Ja...jak ty
to....jesteś magiem?-byłem w szoku...jeśli była magiem...by
stworzyć posąg tej wielkości z jak najbardziej realnego tworzywa
trzeba było mieć sporo mocy...- Ano jestem, O! Kiedyś znalazłam
jakąś ksiażke...byly tam jakieś rysunki i opisy..wiec zaczęłam
czytać...a potem nauczyłam się tego, O!-uśmiechnąłęm się pod
nosem kiwając głową-Więc tak zamiar zdobyć tą sławę?-zapytałem
podchodząc do niej-Ano tak. Chce dołączyć do znanej gildii i
pokazać że chcieć to móc..teraz nikt nie wie nic o mnie! A będą
o mnie wiedzieć wszyscy, O!-położyłem dłoń na jej
głowie...uśmiechnąłem lekko-Uwierz mi,...tak będzie, jeśli
nadal będziesz robiła to co robisz to daleko zajdziesz...ważne by
nie rezygnować-zacząłem się oddalać-Mam nadzieję że kiedyś
się spotkamy Lilien...chętnie zobaczyłbym twoje
postępy...-odszedłem z miejsca powoli kierując się do miasta z
nieco lepszym humorem...chwila zwykłej rozmowy...